Poblask włączonego telewizora delikatnie rozświetlał wnętrze salonu, lekko muskając pierwsze stopnie schodów prowadzących ku sypialni. Cienkim strumieniem spływała po nich bura ciecz. Wpierw skryta przez cienie, później - u samego kresu wędrówki - schwytana w blade światło odbiornika. Ześlizgiwała się na podłogę salonu, tworząc coraz to większą kałużę. Po domu oprócz szumu oznajmiającego przerwę w nadawaniu programów, roznosił się szloch dziecka. Przytłumiony, przyciszony, ale jednak słyszalny. Dochodzący zza uchylonych drzwi na piętrze.